Mateusz Bobowski – nagroda główna „Cisowa gałązka”
A mieliśmy nie całować się z językiem
Dla kolegów lingwistów
Przyszłaś licząc że cię wezmę
w nawias niepotrzebnych zdarzeń
(jak zdanie wtrącone
w nie swoje sprawy)
„nie krzykiem nie szeptem”
-mówiłaś-„lecz ciałem”
Przelatywaliśmy sobie sny nawzajem
i budziliśmy się w nadwyrężonych łóżkach
poznanie języka warg szyi
aktów mowy ciała
doprowadziło nas do perfekcji
składnia skrzypiała pod czasownikami
gdy zzuwaliśmy z nich sufiksy
tworzyliśmy okoliczności
bez dwóch zdań
Mieliśmy siebie na końcach języka
(nauczyłem się jedną ręką rozpinać nawiasy)
lecz rozrastały się nam didaskalia
i z czasem zabrakło miejsca
na cudzysłów
Kazanie na górze
Weszłaś na górę i kazałaś oddać sobie
co cesarskie: miąższ wina, słodki
płacz poddanych i wdzięczność mięsiwa
za moc z jaką przyjmujesz je w siebie.
Z góry, mówiłaś, światło ciała przybiera
na znaczeniu i liczy się bardziej
niż łuna nad miastem. Z góry mówiłaś:
smak twojego potu mógłby posolić sól.
Dopiero z góry mruczysz, że będzie
bolało i że dostanę nagrodę, trzeba tylko
czekać cierpliwie. Miłość mężczyzny
to milczenie-tobie przypada symfonia.
Z góry obiecałaś, że dasz każdemu,
kto poprosi-słońce na północy,
na południu obfity deszcz. Nasze słowa
są jak prośby suchych traw
o kroplę śliny. Reguły tej gry
ustalono przed czasem.
Możliwości wyrazu
Kwiecień wywiódł nas z mokrej pościeli
na podmiejskie łąki, wziąłem koc, a ty
kosz pełen kamieni. Dwie monety
na powieki i możemy płynąć.
Powietrze w naszych stronach jest takie gęste.
W wilgotnej glebie dały się przeczuć
Ruiny starożytnych miast i puste butelki
-zanim o nich opowiesz, znudzę się i pójdę.
Nieswojo nam wśród obcych traw. Więc nie grzeb
w ziemi, bo brud pod paznokciami zabija
całą zabawę. Nie dotknę cię w tym stanie.
Dobrze wiemy, że życie tutaj nie jest możliwe.
I nie udawaj, że rozumiesz, bo nie na to czeka
dzik, który zbliża się na wyciągnięcie pięści.
Nie dogadasz się z nim, ale oswoisz podobnie
jak stracha na wróble i kwitnące brzozy.
Nagich nas kwiecień wygonił na łąki,
więc lecieliśmy, głupi, jak owce na żer,
po naszą ostatnią nagrodę, puchar
idioty-owoc poznania:
Trzeba było tam zostać,
gdzie nas nie było.
Paulina Babiuch - wyróżnienie specjalne
Zbawienny wieczór
Blisko traw iść jak najciszej,
bo odgłos łez i owadów gryzących
zawsze pobrzmiewa najgłośniej,
i nie pożądać luster niebieskich
w odmętach stratosfer,
lecz łowić te małe jak płotki nad wodą
Jak w twoim języku powiedzieć
- że cierpliwość ma metę;
A bieg im powolniejszy
Tym bardziej jest trudny,
I teraz siedzę sama tu, gdzie dziś pusty miał być brzeg
Pisanie listów straciło czar
bagatela; pół wieku temu,
więc nie piszę nic, pamiętając
że gdy milczysz ty –
srebro śniedzieje na przekór
Skrytka spomiędzy płuc nie daje się wyjąć,
naciska mnie niezręcznie;
rozpycha się w nierówny rytm, głośno woła – jestem!
I kładę się na piasku, drżącymi dłońmi
Dotykam chłodnego powietrza.
Bałam się…-powtarzam-
Zawsze bałam się powietrza.
Kontra
Znasz lepiej
niż znoszone spodnie
niepoprawne kondygnacje moich źrenic
patrzę krzywo apatycznie
i drastycznie
po raz kolejny w lustrze chcę się zmienić
Rozbawia mnie czerń
w środku dnia
w nocy przyprawia o mdłości
i nigdy więcej nie zamierzam
liczyć na Fortunę –
przybraną siostrę Opatrzności
W głowie walc papierowy
choć depresją przykuta do łózka
i nagle odwagę mam
i spadam mimicznie
jak ostatnia
z drzewa uszkodzona gruszka
Herbata
Nabrałam tlenu na wieczór,
otworzyłam słoik;
miód lipowy pachniał troską,
a za oknem zbyt widno było już od wczoraj
Liberalnie wybieram krzesło,
wszak wszystko walczy o swoje imię,
w skoordynowanym geście chowam twarz
i nie wiem czy to już kuszenie
Republika rybek akwariowych rośnie wszerz;
co pięć minut wybierając nowe miejsce obrad,
wodzę wzrokiem za pigmentem pstrych ogonów,
gdzieś ucieka sens
Odcinam energię pewności siebie
na rzecz regeneracji
i wegetuję przez jeden impuls
oparzenia lewej ręki
Czuję pierwotny głód zmienienia ciągu zdarzeń
- więc nóż wbijam w cytrynę,
nawet filiżanka herbaty
rodzi się w agresji
Natalia Pałczyńska – wyróżnienie specjalne
Pani Szapocznikow wsiada w pociąg pospieszny
twarze zmarłych rozsiewają się jak przerzuty. pani alina
próbuje usypać z nich ciało przystawione do piersi, które można
brać w dłonie i na języki. owinąć w mężczyznę lub płacz noworodka
-kształty puchnące rdzawym ściegiem. pod bluzką
druty rozciągnięte wzdłuż mostka. między bandażami dojrzewają
guzy. Złuszczają się imiona i daty, o których milczą
święte księgi. pani alina szuka w nich prawdy
pewniejszej niż skóra. próbuje odczytać rozkłady, zanim połknie je
żywica. jak nowotwór wypełni szczeliny, które
powinny pachnieć mlekiem.
mane, tekel, fares
w cudzych ustach nawet znajome ciało brzmi obco
jak nazwy miejscowości widzianych z okna pociągu. istotne
są tylko te, w których trzeba się przesiadać. pani alina
w życiu bywa różnie, ale najczęściej za krótko. próbuje
rzeźbić tak, jakby już nie bolało. Jakby chłód wypełzał z dworu,
a nie przez uchylone żebra. za szybą skrapla się dworzec:
palce zwinięte w węzeł komunikacyjny
- pani alina zdziera z siebie skórę aż do liter.
nie rozmawia z matką.
mastektomia
pani alina pęka wzdłuż ja. przyciska oczy do szpary
między guzikami. przez wąski prześwit dostrzega
zmianę topografii. płaskowyż porozcinany siecią arterii
-tory przy stacji radegast
rdzewiejące pod opatrunkiem. na końcu jeżyka zawsze jest człowiek.
w prasłowiańskim wyrazy matka i córka odmieniały się
według tej samej deklinacji. pani alina słyszy w nich bliznę
-ciało niedokończone jak requiem mozarta.
z wydrążonej tykwy spływa comiesięczna krew. nic nie znaczy.